Po krótkim locie wylądowaliśmy w Bergamo pod Mediolanem. Odebraliśmy auto z wypożyczalni i ruszyliśmy do Verony. 2 marca, a w dzień jest 20 stopni. Rewelacja. W Veronie na rynku, tuż przy coloseum, zjedliśmy typowe włoskie śniadanko – deska serów i szynek, pizze, do tego butelka szampana Ferrari :-)
Po śniadanku udaliśmy się na spacer do Domu Capuletti – czyli balkonu Julii pod którym Romeo śpiewał serenady. Dziś turyści wypisują tu na ścianach wyznania miłosne i swoje podpisy (jak nie ma już miejsca to naklejają gumę do żucia i pisząca niej) oraz zawieszają na drzewku i kratach sklepu małe kłódeczki ze swoimi imionami/inicjałami.
Po drodze mijane sklepy to same światowe marki (Burberry, Versace, Miu Miu, Channel, Gucci, Escada, Prada) i knajpki. Żadnego MdDonalda, Subwaya itd. Przy okazji zauważyliśmy, że jesteśmy najgorzej ubrani. Zarówno my, jako osoby, jak i ogólnie Polacy-turyści. Nie widzieliśmy nikogo w sportowych kurtkach, butach traperskich, mało kto nosi jeansy, a nawet adidasy noszą czyste, jak nowe.