To banalnie proste. Pod sukienkę wkładam spodenki kolarskie a potem realizuję ustalony cel w 150%.
Biorę rower i Andrzeja, który wkłada klapki i bierze swój. Zwiedzamy pływający targ Damnoen Saduak. Przez wąskie kanały przebijają się łódki z turystami spragnionymi wrażeń. Na targu można kupić niemal wszystko, od wachlarza, posążka Buddy po duriana i mango.
Uciekamy od turystycznego zgiełku. W trójkę, rezem z Mariuszem, ktory dopiero co wstał wyruszamy w kolejny etap rowerowej podróży. Celem jest dotrzeć nad morze. Z wstępnych założeń wynika, że będzie to jakieś 60 km. Wyruszamy o 12:00.
Mijamy plantacje palm kokosowych, za dnia wyglądają mniej groźnie. Po 5 godzinach docieramy do celu. Jest tylko jeden problem.
To co na Google Maps wyglądało na plażę okazało się być terenami odsalania wody morskiej, czyli z plaży nici. W okolicy nic ciekawego. Jedziemy dalej.
Niespełna 2 godziny później i 30 km dalej dotarliśmy na plażę Chao Samran. Mimo że po zmroku, jechało się nieźle. Temperatura wynosiła już tylko 30 stopni Celsjusza, powiew wiatru i mniejszy ruch na drodze nam sprzyjały.
Tym sposobem zrealizowaliśmy cel dotarcia nad morze w 150%, jadąc nie 60, a 90km. Zmęczeni, ale uśmiechnięci znaleźliśmy bajkową chatkę z basenem i prywatną plażą.
Poniżej statystyki z komputera pokładowego Mariusza, której nie uczestniczył w porannej wyprawie na pływający Targ. Związku z tym przejechał 5 km mniej niż ja i Andrzej.
(gościnnie Katarzyna Richter)