Cisza przed burzą

Obudził nas szum morza i blask słońca w południe. Niczym poparzeni wyskoczyliśmy z łóżek i czym prędzej opuściliśmy uroczą chatkę z basenem aby kontynuować podróż.

Na śniadanie wybraliśmy lokalną restaurację nad brzegiem morza.

Z lekkim zdziwieniem obserwowaliśmy jak przy sąsiednim stoliku grupka Tajów raczy się butelką lokalnej whiskey. Z pewnością celebrowali święto państwowe – Dzień Ojca. W Tajlandii dzień ten jest niezwykle ważny, ponieważ król tego państwa uważany jest za ojca całego narodu. Tegoroczne święto było niezwykle ważne dla Tajów, gdyż nadal trwa żałoba po śmierci ostatniego króla.

Kolejnym zdziwieniem było menu, które otrzymaliśmy. Lista potraw była zapisana odręcznie w zeszycie z wyrywanymi kartkami. Co widać poniżej.

Po 30 km jazdy dotarliśmy do urokliwego mostu znajdującego się nad ujściem rzeki do morza. W tle stały kolorowe kutry, które dostarczały ryby i owoce morza na pobliski targ. Tu zaczynała sie już plaża w turystycznej miejscowości Cha-am.

Z Cha-am do Hua Hin pojechaliśmy boczną szosą, równoległą do głównej trasy. Dzięki temu mieliśmy ciszę, piękne widoki i tysiące komarów wyłącznie dla siebie. 15 km przed Hua Hin pokonaliśmy nową drogą szybkiego ruchu, z osobnym pasem dla rowerów.

Przed wjazdem do miasta odwiedziliśmy lokalny salon masażu tajskiego. Mariusz zaczynał odczuwać ból w kostce, pomyśleliśmy, że masaż będzie dobrym pomysłem. Masaż przyniósł nam ulgę po całodziennym kręceniu kilometrów, a było ich już 64 na liczniku, jednak bólu w kostce nie usunął.

W Hua Hin zjedliśmy sushi, które nie należało do najtańszych posiłków w Tajlandii, niemniej jednak było co najmniej 3 razy tańsze niż w Polsce.

Po kolacji dopadło nas zmęczenie i udaliśmy się do zarezerwowanego hotelu, aby nabrać sił na kolejny dzień trasy.

Zdjęcia (7)

Komentarze (0)