Rano, po mizernym śniadaniu w hotelu (rogalik, sucharki, herbatniki, dżemik i kawa) poszliśmy odebrać nasze auto z parkingu w Wenecji. Ucieszyło nas, że nikt go nie zabrał :-)
Następnie udaliśmy się do Mediolanu. Po drodze zjedliśmy coś w knajpce zbudowanej nad autostradą, sporo tu takich. Po 3h dojechaliśmy do Mediolanu, parkując tuż pod zamkiem. Zamek fajny, taki w stylu obronnym :-) Następnie poszliśmy na obiad do włoskiej restauracji sieciowej. Mimo, że to pół fastfood, wystrój i obsługa były bardzo dobre (Internet jednak już słaby, ledwo dyszał). Następnie udaliśmy się spacerkiem na plac Duomo. Wrażenie zrobiła na nas katedra oraz galeria handlowa obok (nie tyle sklepy w niej, ile budynek). Mediolan przypomina Wrocław lub Kraków wokół Barbakanu. Wracając do auta obeszliśmy wkoło duży park, gdzie setki ludzi siedziały na trawie, grały w piłki i gry planszowe, tańczyły Capoeirę, piły piwo itd. Atmosfera dużego pikniku, bardzo miło.
Wyjeżdżając z Mediolanu na obwodnicę, przejechaliśmy przez chyba gorszą dzielnicę, sporo grubych, źle ubranych ludzi, sporo mniejszości narodowych, śmieci, bloków i pomazanych ścian. Raczej nie czuliśmy się tam bezpiecznie, choć z wyglądu przypominało nam to najpierw Ursynów, później Otwock, wreszcie warszawską Pragę…
Ogólnie włoskie miasta, w jakich byliśmy, zrobiły na nas wrażenie bardzo spokojnych (nawet nudnych), czystych i uporządkowanych. Życie tu jest chyba bardzo ustabilizowane, przewidywalne, choć może niezbyt emocjonujące. Na drogach też porządek i spokój (ani razu nie usłyszeliśmy pisku opon, klakson tylko dwa razy, plus raz nasz, jak skuter przejechał obok nas na grubość lakieru).