Dziś nie mamy śniadania w cenie noclegu, ale mamy taras i cudowny widok na ścianę gór jakieś 10mil od nas, oraz kilka kg pomarańczy z Californii. Śniadanie na tarasie u podnóża gór jest dla nas równie przyjemnym wydarzeniem, co kolejny park.
Z hotelu udajemy się drogą nr 12 na Południe – podobno jest to najciekawsza droga w USA. I rzeczywiście chyba tak jest. Nie jest może dla nas tak piękna, jak droga nr 1 (Big Sur), bo wolimy morze i Słońce, ale droga nr 12 jest rzeczywiście najciekawsza, jaką jechaliśmy (a mamy za sobą już 5000km po USA).
Widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie, góry mające 10 kolorów ułożonych w warstwy (zgodnie z okresami geologicznymi), kolorowe drzewa (las brzozowy przez 50km, później sosny itd.) Wreszcie wjeżdżamy na teren Eselante Staircases - formacji geologicznych ułożonych w wielkie schody. Droga biegnie po grani z przepaściami po obu stronach, przestrzeń i widoki są niesamowite.
Po drodze odbiliśmy na pół godziny w Burr Trail – ciekawą drogę w widokami na różne skały oraz zrobiliśmy sobie 2h spacer w górę wzdłuż strumienia do wodospadu Calf Creek Falls.
Ok., jedziemy do Bryce Canyon – podobno znowu najpiękniejszego na naszej trasie, podobno ma nas rzucić na kolana… Przewidując kilka godzin chodzenia po górach, zajeżdżamy do baru „pośrodku niczego w Utah” w którym jemy pyszną pizzę i tapasy – ciekawe, że w takim miejscu jest tak dobre jedzenie.
Tuż przed Bryce Canyon zawijamy jeszcze do Grand Staircase-Escalante, gdzie nagle wyłania nam się jezioro z pomostem. Niby nic, tyle, że jesteśmy jakby na środku pustyni i górskich pasm. A tu widoki, jak na Mazurach. Opalamy się pół godziny na pomoście, obserwujemy kaczki i jedziemy dalej.