Pół godziny od hotelu mamy różowe wydmy (Coral Pink Sanddunes) po których można by cały dzień jeździć quadami, czego jednak nie przewidzieliśmy w planie, w rezultacie nie mieliśmy w nim nic ciekawego do roboty, tylko straciliśmy godzinę.
Przejeżdżamy tunelem wydrążonym w górze do parku Zion, a w nim zastajemy przepiękne góry porośnięte lasem, strumienie i wodospady. Robimy sobie spacer szlakiem o średniej trudności przez ok. 2h i na koniec byczymy się na polance też przez 2h. To znowu najpiękniejszy park, jaki widzieliśmy (dobrze, że robimy trasę w tej kolejności). Jest miło, Słoneczko nas opala, zaczynamy wakacje :-)
Wyjeżdżamy z parku 2x szybciej, niż obowiązująca prędkość (25mil/h), mija nas policja, spokojnie zawraca i dojeżdża do nas. Trochę się śmiejemy, że pewnie nas śledzi, albo boi się wyprzedzić na podwójnej ciągłej, a tu błyski i wycie syreny sprowadzają nas na ziemię. Zostaliśmy zatrzymani za speeding! Zaraz rzucą nas na maskę, skują i wsadzą do więzienia z prostytutkami z pobliskiego Las Vegas!
Policjant podszedł do nas (nie mogliśmy wysiadać), jak w Polsce poprosił o dokumenty, spytał, czy kierowca widział znaki, kierowca oczywiście odpowiedział, że widział, ale sądził, że jedzie wolniej, policjant poszedł do wozu i po chwili wrócił do nas. Skończyło się tylko odnotowaniem tego w bazie i ostrzeżeniem. Dobre było to, że policjant spytał nas, czy widzieliśmy przechodzące przez drogę zwierzęta, co szybko uruchomiło nam wyobraźnię i było psychologicznie bardziej skuteczne niż jakieś polskie ostrzeżenia czy mówienie jest limit i trzeba jechać tak, jak trzeba. Dobrze, że zostało nam już tylko 500mil i koniec z jeżdżeniem autem w USA.
Na koniec dnia udaliśmy się na pobliskie wzgórze z widokiem na Kolob Canyons – to jakby wielka rozczapierzona dłoń na którą patrzymy od strony palców skierowanych w naszą stronę. Te „palce” są porośnięte drzewami, zalega na nich jeszcze trochę śniegu, między nimi są zielono-biełe doliny, wszędzie pełno skał i kamieni. Pięknie, jak w Zion.
Zachwyca nas infrastruktura w parkach. Już wspominałem o świetnych drogach nawet dla tysiąca turystów jadących co miesiąc na szczyt góry. Do tego drogi w parkach są z brązowego(!) asfaltu by bardziej harmonizowały z otaczającym piaskiem i ziemią. Nigdzie (poza jednym barem) nie widzieliśmy sztuczności, plastików itd. – wręcz przeciwnie, samo drewno, kolory „przyrodnicze”, jednolity styl oznaczeń, znaków, map (w każdym parku), świetnie utrzymane toalety publiczne, Internet prawie na każdej stacji/restauracji/barze. Turysta w USA ma tak łatwo, jakby wyszedł na nowe osiedle w swoim mieście – praktycznie wszystko jest jasne, zrozumiałe od razu, a mimo to każda zapytana osoba służy pomocą we wskazaniu drogi lub udzieleniu informacji. Czujemy się tu bardzo komfortowo.
Uff, mimo, że przepiękne, już nam wystarczy tych parków i kanionów. Ok., koniec części przyrodniczej naszej podróży. Czas na rozrywkę, imprezy i plażowanie. Jedziemy do Las Vegas, New Orleans, Miami i Nowego Jorku :-)