Dzień wyjazdu z Bangkoku zaczął się od ulewy. Zjedliśmy więc śniadanie i czekaliśmy na wyschnięcie drogi. W południe ruszyliśmy. Najpierw przejazd 30km z centrum na rogatki. Mimo wielkiego ruchu, wbrew naszym obawom, jazda z autami w Bangkoku poszła bardzo sprawnie. Mimo naszych pomyłek na skrzyżowaniach (ruch lewostronny) nikt na nas nie zatrąbił, auta i motory szeroko nas omijały, zresztą jeździ się tu dość wolno, auta 50km/h, motory i rowery 30km/h.
Po 30km skończyło się miasto i wreszcie mogliśmy czerpać przyjemność z jazdy. Kolejne 57km przejechaliśmy już po lokalnych drogach między wioskami. Widoki piękne, jazda jednak była dość uciążliwa - 35stC w cieniu robi swoje. Tym bardziej, że dla mnie była to pierwsza trasa w życiu dłuższa niż 30km. Finalnie 87km zrobiliśmy w 5h. Dla chłopaków to powód do wstydu, dla mnie powód do dumy. Ciekawe :-)
Tuż przed zmrokiem dojechaliśmy do hotelu w Damnoen Saduak. Mnie bolało wszystko. Od razu poszedłem na masaż. Niestety, z powodu zamokniętych dróg, masażystka nie mogła przyjechać. Wielka szkoda. Ale przynajmniej hotel jest piękny. Wśród kanałów po których pływają małe łódki, stawów z wielkimi złotymi rybkami, widzieliśmy nawet kilka małych waranów. Wykąpaliśmy się, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.