Hua Hin to letnia rezydencja króla. Piękne plaże, wielkie i drogie hotele (pokój w Hiltonie 1500zł!), pełno knajp i barów. Wszystkie na styl zachodni, z takimże jedzeniem. Nam to mało pasowało, woleliśmy lokalne przysmaki. Po zwiedzeniu okolicy (piękna, wielka skała wystająca z morza blisko brzegu) i długim spacerze po plaży, usiedliśmy tuż przy brzegu na obiad. Zjedliśmy po 6 ogromnych krewetek tygrysich, co wypełniło nasze żołądki do końca dnia.
Wieczorem poszliśmy na nocny market. Jak zwykle mydło, powidło i lokalne przysmaki. Zjedliśmy jednak już tylko pyszne ananasy i pomelo (takie niegorzkie grapefruity) i poszliśmy spać. Jutro czeka nas 110km pięknej przejażdżki nad brzegiem morza.