Wczoraj zrozumiałem, daczego chłopaki tak pędzą - przed południem docirają do hotelu i mają już wolne, gdy ja zwykle prażę się na przydrożnej plaży. Jak nie ma plaży to jednak jest słabo, zwłaszcza w środku kraju przy autostradzie. Nie było rady, przycisnąłem pedały i zrobiłem 95km w 4,5h, o godzinie 11 już byłem w hotelu. Na dwa dni odpoczynek od roweru.
Jesteśmy w Hat Yai - trzecim co do wielkości mieście w Tajlandii. To najbliższe duże miasto od granicy z Malezją, stąd bardzo dużo Malajów dookoła, białych prawie wcale. Zaraz po przyjeździe i prysznicu poszliśmy coś zjeść, z radością trafiliśmy na Dim Sum - to pojedyncze przekąski gotowane na parze w małych okrągłych pudełeczkach. A to krewetki, a to pierożki, a to kawałki kuczaka, czy ryby. Przekąski małe, ale jak się weźmie po 9 to można się porządnie najeść, co z radością uczyniliśmy :-)
Po jedzeniu odpoczynek i aktualizacja tego bloga, znowu się uzbierały zaległości. Chłopaki poszli na miasto. Niestety niewiele ciekawego znaleźli, miasto duże, ale jakieś nijakie takie, wieczorem sklepy i nawet stragany na ulicy zamykają się ok 20, kluby też puste, nuda jakaś... Pewnie w weekend Malaje przyjeżdżają na imprezy, bo kilka klubów jest dużych i całkiem nieźle urządzonych, coś więc się dziać musi. W "nasz" wtorek jednak miasto wieczorem było wymarłe.
Dziś mamy pociąg sypialny do Bangkoku, opiszę to w kolejnym wpisie. Przed pociągiem jednak idziemy na wielkie obrzarstwo - Andrzej podczas wczorajszego spaceru znalazł bufet Shabushi, gdzie za stałą opłatą (35zł za 75minut) można usiąść przy wijącym się po sali stole, gdzie tuż za blatem jedzie długaśny taśmociąg z potrawami. Można przebierać i jeść do woli sushi, przekski, mieso, warzywa itd. Albo na surowo (jak sushi) albo jako Szabu Szabu - każdy ma przed sobą "zanurzony w blacie" garnuszek z zodą, do którego może wrzucać cokolwiek z taśmociągu (ja makaron i owoce morza). Podgrzewamy/gotujemy to sobie jak długo chcemy i wyciągamy przysmaki po kęsie. Fajne doświadczenie, choć ja osobiście wolę dania już gotowe, mam na nie większy apetyt niż na łowienie czegos z zupy :-)
Objedzeni, znaleźliśmy jeszcze miejsce w żołądkach na ostatnią porcję sushi i lody z owocami, w pociągu zapewne nie będzie takich frykasów. Nażarci jak beczki wytaczamy się powoli do hotelu, za 2h mamy pociąg, dobrze, że stacja blisko, więc dojeżdżamy tam w cywilnych strojach i klapkach.