Na dworzec przyszliśmy godzinę przed odjazdem pociągu. A własciwie pociągów, gdyż w rozkładzie były dwa - pierwszy z wagaonami pierwszej klasy, ale bez przewozu dużych bagaży (nasze rowery), drugi z bagażówką, ale bez wagonów pierwszej klasy. Na peronie stał już pierwszy pociąg, ale bez lokomotywy, czekamy na odjazd i wjazd "naszego".
W międzyczasie z głośników odzywa się miła muzyczka. Dość wzniosła, ale sporo tu takich. Nagle jakiś Taj do mnie podchodzi i prosi o wstanie. Okazuje się, że to grają hymn Tajlandii. Nie wiem dlaczego, ani to południe, ani dzień urodzin króla. Ale ok, wstałem, po hymnie Taj podziękował mi i było ok.
Minęła godzina odjazdu, a tu nic, pociąg bez lokomotywy stoi jak stał. Zbliża się godzina odjazdu naszego pociągu, a ten pierwszy nadal stoi. Na 5 minut pred naszym, wjeżdża wreszcie... lokomotywa z doczepionym jednym wagonem bagażowym... Ot Tajlandia! Połączyli dwa pociągi i jest zarówno bagażówka, jak i wagon pierwszej klasy :-)
Niestety, my mamy bilety na kuszetki klasy drugiej (przecież w "naszym" pociągu klasy pierwszej miało nie być), czyli w wagonie otwartym, bez przedziałów. Mimo, że to klasa II, to kelner przynosi nam na tacy zamówione posiłki, a wieczorem rozkłada łóżka i ścieli je. Ławki dla 4 osób zamieniają się w dwuosobowe łóżko, a nad nim odchyla się drugie już 2x węższe. Nawet podoba mi się to bardziej, niż u nas - jest lepsza wentylacja i wbrew pozorom większe bezpieczeństwo (co chwilę przechodzi ktoś z obsługi), zresztą akurat o bezpieczeństwo w Tajlandii już dawno przestaliśmy się obawiać.
W łazienkach na końcu wagonu jest czysto, można chodzić boso (jak po całym wagonie zresztą). Na podłodze kostka z terakoty, lustro czyste i niezbite, papier jest, nawet zapasowy, ręczniki papierowe też. Czysto i pachnąco. Nie do pomyślenia w "cywilizowanej" Polsce.
Noc upłyneła bardzo szybko i spokonjie. Wprawdzie pociąg mocno bujał i hałasował, jednak zatyczki w uszach i piwo do kolacji skutecznie pozwoliły spać. Do Bangkoku wtaczamy się ok 9 rano. A właściwie od 9 rano, bo przejazd zajmuje chyba ponad godzinę. Pociąg jedzie w mieście bardzo wolno, mimo, że tor jest oddzielony od jezdni, to jednak jest sporo przejść dla pieszych (!), a co chwila wręcz bazar po obu stronach toru (wagony ocierają się o płachty nad stoiskami). Bardzo ciekawe, choć irytujące, bo zaraz mamy do zrobienia 80km na rowerach w pełnym słońcu...