Dobrze, że dojechaliśmy w środę wieczorem do San Francisco i oddaliśmy auto do wypożyczalni. W czwartek miasto nawiedził sztorm. Było zamknięte metro, w centrum przez kilka godzin nie było prądu, wichura przewracała łodzie w porcie i przesuwała samochody na mostach!
Zrobiliśmy sobie więc dzień komputerowy w Starbucks, gdzie zawsze jest WiFi. Następnego dnia od południa było już dużo ładniej, nawet wychodziło Słońce z za chmur i nie padało. Spacerek po wybrzeżu, przejście przez most Golden Gate i przejazd tramwajem linowym to żelazne punkty turysty w SF. Opisałem je już kiedyś we wpisie
San Francisco, więc nie ma sensu się powtarzać.
W sobotę było ciekawe święto. Ludzie przebrani za św. mikołajow chodzili po mieście, śpiewali, pili piwo itd. Zapowiadała się fajna impreza, ale na nas czekał już hotel 200km dalej.
Pisałem już, że ludzie są tu wyluzowani. Przeszedłem przez główną ulicę na czerwonym świetle, przed wejściem rozejrzałem się, ale przechodząc już patrzyłem się w telefon. Po drugiej stronie wpadam na policjantkaę. Ona się uśmiechnęła z przekąsem i mówi: taak odłoz ten telefon :-)
W sobotę było ciekawe święto. Ludzie przebrani za św. mikołajow chodzili po mieście, śpiewali, pili piwo itd. Zapowiadała się fajna impreza, ale na nas czekał już hotel 200km dalej.
Najpierw jednak pojechaliśmy na wzgórza Tween peaks, skąd jest wspaniały widok na miasto, oraz do Berkeley University. Jest on pięknie położony w lesie. Ścieżki, górki... aż chce się tam studiować...