Dziś mieliśmy dzień luzu, poznaliśmy ładne plaże w Prachuap Khiri Khan, pojechaliśmy też do pobliskiej Ao Manao – plaża w bazie wojskowej.
Plaża w Ao Manao. Po drodze, która przecina pas startowy lotniska (gdy używa go samolot, żołnierze blokują przejazd).
Ao Manao. Po analizie mapy uznaliśmy, że przez kolejne 150km na południe, nie będzie fajnych plaż, zdecydowaliśmy się więc pojechać pociągiem do Chumphon. Wybraliśmy skromną, drugą klasę.
Jednak aby do niej trafić, czekało nas przejście z bagażem przez 20 wagonów 3 klasy wypełnionych Tajami. Niby wszyscy mili i uśmiechnięci, ale…
Nie obyło się też bez kolejnej przygody. Zgubiliśmy bilety a nerwowy kontroler już zaczął straszyć policją i wysiadką w polu. Dobrze że mają wydruki rezerwacji wg nazwisk, więc mogliśmy mu wskazać nasze. Źle, że wydruki te są niepełne, bo naszych nazwisk nie było, więc po wskazaniu innych, cieszyliśmy się spokojem tylko pół godziny. Konduktor nas znalazł i ponownie straszył policją i wysiadką. Nie reagowaliśmy, jakbyśmy nie znali angielskiego, chyba się zniechęcił i poszedł sobie.
Po wysiadce w Chumphon kolejny kontroler chciał wstrzymać wydanie nam rowerów, aż pokażemy bilety. Zagrałem va bank mówiąc, że je wyrzuciłem po kontroli w pociągu. Kontroler zaniemówił, więc wzięliśmy rowery i tyle nas widzieli :-)
Kilometr do hotelu szybko minął, a hotelowe leżaki nad basenem szybko pomogły się odprężyć.